20 lipca 2016

Indeks rynków wschodzących kilka dni temu dotarł do poziomu z 10 sierpnia ubiegłego roku, odrabiając tym samym połowę strat, jakie poniósł w trakcie trwającej od maja 2015 r. do stycznia 2016 r. fali spadków. Gdyby indeks naszych największych spółek trzymał się tego benchmarku, byłby w okolicach 2110 punktów, czyli prawie 18 proc. wyżej, niż znajduje się obecnie. Na tyle można więc wycenić negatywny wpływ lokalnych czynników, które skumulowały się w drugim kwartale obecnego roku. Te trzy miesiące spowodowały, że WIG20 tak bardzo odpadł od peletonu, w którym przyszło mu uczestniczyć i którego wiernie trzymał się od wielu lat. Podobna sytuacja przydarzyła się jedynie w 2014 r., z tą różnicą, że wówczas nasz indeks jedynie „przespał” ucieczkę głównej grupy, nie tracąc zbyt mocno na wartości, więc w kolejnych miesiącach łatwiej było mu do niej powrócić. Tym razem zadanie jest znacznie trudniejsze, ale nie niemożliwe. Trudno bowiem zakładać, że warszawski parkiet skazany jest na rolę outsidera. Poprzednio „łapanie” korelacji zajęło mu jednak około pół roku, a droga do tego celu wiodła też chwilami w kierunku południowym. Teraz także może być podobnie, choć WIG20 powinien zacząć wykazywać względną siłę wobec MSCI Emerging Markets. Weryfikacji tego scenariusza można się spodziewać już w najbliższym czasie, warto więc obserwować zachowanie obu indeksów.

Newsletter

Zapisz się na newsletter. Będziemy informować Cię o aktualnych promocjach oraz konkursach w AgioFunds TFI SA